Z jednej strony racjonalna... z drugiej uciekająca do świata książek, i tam mi lepiej :) zwłaszcza przy mrocznej muzyce i kubku kakao.
Prowadzę blogi: http://czytam-jestempodrugiejstronielustra.blogspot.com/ i http://czytamjestempodrugiejstronielustra.wordpress.com/ Zapraszam :D
Cegiełka licząca ponad 600 stron, ale przystępnie napisana. Autorka mocno się postarała pod względem oddania ducha lat 20' XX wieku, ale kłóciły się z nim użyte formy wypowiedzi i elementy fabuły. W niektórych aspektach zbyt "prawdziwa", w innych zbyt fantastyczna. Pod koniec robi się z tego potężny i przesadzony misz-masz.
„Martwa strefa” jest książką, którą niby autor sam bardzo lubi. I nie dziwię mu się. :D Wciągająca, tajemnicza, przyprawiająca o pozytywne ciary lektura, także trafia na listę moich ulubionych. Dziwna atmosfera… jest! Lekko obsesyjno-religijny element … jest! Polskie odniesienie … jest! Pognębieni i sponiewierani przez autora bohaterzy … są! Nic, tylko czytać.
Lestat. To jego historia, od początku do końca. W końcu nie umie trzymać się z dala od kłopotów, prawda? W zależności od naszego nastawienia do tej chodzącej mieszaniny pychy, zadufania w sobie, narcyzmu, miłości do piękna, błyskotek, wyszukanych stroi, zależy czy ta historia spodoba się nam czy nie. Jest krew, jest mrok, gdzieś za rogiem czai się śmierć, ale jeśli ktoś nie zaczął tolerować tego wampira od poprzednich części, to jego zachowanie, rozterki, przemyślenia mogą tylko mierzić.
Bardzo interesująca pozycja książkowa non-fiction, która niczym wersje amerykańskiego serialu CIA, przybliża nam postępowanie przy rozwiązywaniu morderstw. Autor opisuje w niej kilka przeprowadzonych przez siebie spraw, pokazuje „od kuchni” na czym polega praca profilera. Książka jest bardzo dosadna, nic nie jest w niej łagodzone i dzięki temu odczuwa się jej prawdziwość. Tu teoria, wyjaśniona w bardzo przystępny sposób, przeplata się z praktyką, do której dochodzą przemyślenia i wewnętrzne pytania Petermanna. Można wyczuć jego chłodny zawodowy profesjonalizm, zderzający się ze zwykłą chęcią odpowiedzenia na nękające go pytania.
Przyjemnie było zanurzyć się w skandynawski, melancholijny, przyprószony śniegiem krajobraz. W skute lodem wody jeziora. Atmosferę tego spokoju zmącił jednak splot pewnych wydarzeń, który zmusza bohaterów i czytelnika do rozmyślań. Nad sobą. Nad życiem... oraz nad śmiercią. Gdyby nie przewidywalność i wprowadzenie transcendencji na tak wielką skalę, odebrałabym tę powieść znacznie lepiej. Co prawda nie jest źle, ale mogłoby być znacznie lepiej.
Czy historia rodzinna może stać się celem życia? Czy może stać się obsesją? Czy może przyczynić się do upadku, a później do podniesienia się? Odpowiedź na wszystkie pytania brzmi tak. Anna Klejzerowicz zabiera nas w podróż w czasie, która staje się nie tylko podróżą w przeszłość, ale wędrówką po prawdę, okupioną wyrzeczeniami i ofiarami. Całkiem przyjemna historia, choć zakończenie nieco naciągane.
"Ciemno, prawie noc" jest powieścią poruszającą i tajemniczą. Porywa nas ona każdą sytuacją, nie ważne czy w tym momencie jesteśmy wraz z główną bohaterką Alicją w jej opustoszałym domu, czy pędzimy wraz z rozszalałym tłumem po wałbrzyskim rynku. Temat przemocy, a szczególnie przemocy której ofiarami są dzieci, jest ciężki, przypomina nam, że zło istnieje pod różnymi postaciami i najczęściej dotyka tych, którzy sami nie mogą się bronić.
Kawał całkiem elektryzującej (dosłownie) powieści. Plus za zakończenie i iście mrówko-diabelskie wizje oraz morał, że trzeba szanować "matkę" jaka by ona nie była. Po ciszy przed burzą nagrodzeni jesteśmy rosnącą atmosferą i napięciem, które niespodziewanie uderzają w czytelnika niczym błyskawica w pręt na Skytop.